sobota, 29 października 2011

Demon's Souls -Phalanx

           Zachęcony ostatnio przez Marka T. postanowiłem w końcu przysiąść do tej gry, która już od jakiegoś czasu zalega mi na półce. Wczoraj trochę razem wspólnie eksperymentowaliśmy, wybieraliśmy różne profesje postaci, by ocenić ich słabe i mocne strony. Efektem tych eksperymentów była moja dzisiejsza sesja. Na wstępnie powiem, że Demon's Souls to gra RPG osadzona w świecie Dark Fantasy, widziana w trzeciej osobie - lekko zza pleców bohatera (lub bohaterki). Gra sprawadza się do penetracji różnych mrocznych lokacji i likwidacji wszelkich chodzących stworów - zwykłych cieniasów, mocniejszych oficerów, by skończyć na Bossie. Z każdego pokonanego przeciwnika dostajemy punkty duszy - im mocniejszy wróg, tym więcej punktów duszy w nagrodę. Wyeliminowanie bossa skutkuje zazwyczaj odblokowaniem jakiejś nowej lokacji. Gra jest bardzo wymagająca - nawet słabsi przeciwnicy przy naszej nieuwadze mogą nas zabić. Jest to tym bolesne, że w danej lokacji nie ma punktów kontrolnych, gdzie można zapisać postęp w grze. Każda śmierć skutkuje tym, że tracimy wszystkie zebrane do tej pory punkty duszy (służące w grze za walutę - za nią kupujemy ekwipunek i rozwijamy postać) oraz że trzeba zaczynać penetrację lokacji od początku. Wszystkie potwory (poza zabitymi bossami) się odradzają. Na plus można policzyć dwie rzeczy. Po pierwsze - wszelkie otwarte przejścia po śmierci nadal pozostają otwarte. Po drugie - po naszej śmierci w miejscu, gdzie nastąpiło to tragiczne zdarzenie, pozostaje coś jakby ślad naszej duszy (nagrobek czy coś w tym stylu - w grze wyobrażony jak pulsujący krwawy krąg na ziemi) - wystarczy dotrzeć do tego miejsca pokonując oczywiście wszelkie stwory zagradzające nam drogę i kliknąć na czerwony krąg pozostałości po naszej duszy, by odzyskać wszystkie stracone, a z jakim wielkim trudem zebrane punkty duszy. Grając solo (bez dostępu do internetu) rzecz jest do odzyskania. Grając w multi sprawy się komplikują - gdyż inni gracze mogą przed nami ograbić nas z punktów duszy.
          Grę rozpocząłem jako kobieta Knight - odziana w ciężki pancerz (Kite Shield, Fluted Helmet, Fluted Armor, Fluted Gauntlet, Fluted Leggins) i uzbrojona w Long Sword oraz Mail Breaker (krótki rapier). Po krótkim wstępie, w którym zapoznaje nas gra ze sterowaniem postaci i z walką, podróż kończę walką z pierwszym bossem Vanguard, który mnie zabija i po śmierci ląduję w Nexusie - swoistej poczekalni, w której w przerwie między eksploracją obszarów mogę zakupić ekwipunek, ulepszyć już posiadany, czy też go naprawić, nauczyć się czarów lub cudów (o dziwo początkowy wybór profesji wcale nie zabrania nauczyć się czegoś wydawałoby się z góry zabronionego dla danej profesji) lub też zainwestować w swój własny rozwój zwiększając któryś z podstawowych atrybutów. Po krótkim zwiedzaniu Nexusa mając póki co na koncie zero punktów dusz ruszam zwiedzić pierwszą lokację, którą jest Boletarian Palace.
          Na początek spotykam kilku słabiaków. Moja tarcza wytrzyma każde ich uderzenie, a dwa, trzy szybkie ciosy mieczem kończą ich żywot.  potem jest w miarę podobnie, ale zapuszczając się coraz dalej co jakiś czas napotykam mocniejszych przeciwników, z którymi już trochę trzeba się napocić. Jest trochę kuszników, zbrojnych z tarczami i walczących mieczem lub włócznią, są z płonącymi mieczami, rzucają we mnie ognistymi bombami (Firebombs). Często wyskakują znienacka, z ciemności, zza drzwi - trzeba cały czas być czujnym. Z pojedynczymi osobnikami idzie gładko, trochę trudniej jest, gdy spotka się ich dwóch, trzech. Pierwszym dość potężnym przeciwnikiem jest Blue Eye Knight, uzbrojony w miecz i tarczę, co jakiś czas używający ziół leczących, by podreperować swoje nadszarpnięte zdrowie. Najwięcej kłopotów przysparzał mi jego atak tarczą, który rozbijał mój blok. Na szczęście wystarczyło wyczekać do odpowiedniej chwili - widać kiedy rycerz zamierza zaatakować tarczą - by odskoczyć od niego i korzystając z chwili wyprowadzić kilka celnych ciosów.
          W którymś momencie spacerując po murach pałacu (bardziej przypominającego mroczną warownię) dostrzegam gniazdo smoków (oczywiście pilnowane przez dwa smoki) pełne przedmiotów - ale póki co nie skusiłem się na bogactwa - widok pierzastych jaszczurów zionących ogniem skutecznie mnie zniechęcił. Z jednym z nich (a przynajmniej z jego płomieniami) miałem okazję chwilę później zapoznać się bliżej. Trafiłem na mur wypełniony żołnierzami. Kiedy ubiłem trzech, może czterech, nadleciał jeden ze smoków i zaatakował odcinek muru lecąc w moim kierunku i zionąc ogniem. Na ten widok dałem dyla, okazało się że słusznie, bo kilku żołnierzy zostało ładnie upieczonych. Hura pomyślałem sobie. Kilku wrogów mniej, dusze dla mnie, smok odleciał, ja nie draśnięty - same plusy. Wchodzę zatem ponownie na mur - w dali widzę jeszcze dwóch zbrojnych plus dwóch kuszników. Idę w ich kierunku, kiedy znów nadleciał smok i znowu powtórka w palenie muru. Ja w nogi, smok za mną - płomienie buchają na wszystkie strony. Co gorsza, kiedy płomienie wygasły widzę, że żołdacy (tamta czwórka ocalałych) niedraśnięci. Odczekałem chwilkę, żeby smok mógł odlecieć i rzuciłem się sprintem po murze w kierunku żołdaków. Zanim nadleciał smok, przedarłem się przez blokujących mi drogę, by schronić się przed atakami smoka po drugiej stronie muru. Tam bezpiecznie, smok nie sięgnie, wykańczam zatem obrońców i ruszam dalej. Schodząc schodami napotykam nowego przeciwnika - Hoplie'a, który wygląda jak duży ciemny glut, ochraniający się tarczą i wyposażony we włócznię (atakuje z bliska i z dystansu). Na szczęście łatwo się ochronić przed jego ciosami i zajść go z boku lub tyłu, gdzie nie jest chroniony tarczą i szybko go ubić. Idąc po schodach odnajduję dźwignię, której pociągnięcie otwiera wielka bramę, za którą czeka boss - Phalanx, wyglądem przypominający gigantycznego Hoplite'a, otaczającego się całą masą jego mniejszych wersji. Nie zdradzę, jak go pokonałem (to dla tych, którzy kiedyś sami może zechcą zagrać w tą grę - tak Matek T. - o tobie mówię). Wystarczy, że wspomnę, że walka okazała się wyjątkowo prosta, kiedy odnalazło się skuteczny sposób na jej wygranie (trochę mi to przypomina Zeldę) - zabiłem go za jednym podejściem, bez żadnego zgonu. Zebrałem jego duszę (Lead Demon's Soul) i przeniosłem się do Nexusa.

1 komentarz:

  1. Możesz spokojnie zdradzać wszelkie tajemnice, bo raczej nie będę pożyczał od Ciebie PS3, żeby zagrać w Demon's Souls, tylko zabiorę się od razu za multiplatformowe Dark Souls na X360.

    OdpowiedzUsuń