piątek, 7 października 2011

Dead Island - c.d.

           Walka w Dead Island jest dosyć łatwa i przyjemna. Czasami jednak potrafi być męcząca i frustrująca. Najważniejsza sprawa odnośnie walki - nasza śmierć nie kończy definitywnie zabawy w Dead Island. Tu jest to rozwiązane w ten sposób, że każda śmierć powoduje umniejszenie posiadanej przez nas gotówki o 10%, a nas po upływie 7 sekund przenosi do najbliższego punktu kontrolnego. Oczywiście my tych punktów w rzeczywistości nie widzimy, nie wiemy gdzie są. Gra sama ma odgórnie ustalone stałe miejsca odradzania postaci, i po naszym zgonie przenosi do najbliższego z nich. Potwory po naszej śmierci nie odradzają się, ich życie pozostaje na poziomie, do jakiego je zredukowaliśmy. Sprawia to, że walka z bossami nie jest już taka trudna. wystarczy systematycznie redukować takiemu twardzielowi życie i mieć tą świadomość, że za entym naszym respawnem w końcu go ubijemy (oczywiście spowoduje to spore uszczuplenie posiadanej przez nas gotówki, ale szybko da się nadrobić utratę kasy). Żeby jednak nie było za nudno i łatwo zarazem, potwory po upływie pewnego czasu odtwarzają się w miejscach, które wcześniej wyczyściliśmy. Tym samym gra zmusza nas do ciągłej uwagi, gdyż zombie mogą czaić się na każdym kroku, w różnych dziwnych miejscach (np. w przebieralniach na plaży, czy w toalecie). Dotyczy to zarówno pospolitych Szwendaczy jak i trudniejszych przeciwników. Po zaliczeniu kilkunastu misji w części nadmorskiej wyspy przeniosłem się do miasta Moresby, gdzie od razu zmienił się klimat. Już nie było tak jasno i słonecznie jak na plaży. Zniszczone ulice, porozwalane samochody, różnego rodzaju barykady powodowały, że nie da się za bardzo jeździć po mieście samochodem. Większość drogi musiałem pokonywać na piechotę, klucząc ulicami, wchodząc do budynków, a niejednokrotnie przemieszczać się po dachach budynków. W mieście spotkałem też nowych przeciwników. Pierwszym z nich był Taran (z angielskiego Ram) - wielki gość wyglądający jak najgorszy pacjent zakładu dla obłąkanych, skrępowany kaftanem bezpieczeństwa i z maską na twarzy ala Hannibal Lecter. Ów gość z racji tego, że ręce jak i usta "zabezpieczone", wykorzystuje w walce jedyną dostępną sobie broń: masę swego ciała i nogi. Przez chwilę zbiera się do ataku a po chwili w szaleńczym pędzie rzuca się w naszym kierunku tratując wszystko po drodze (w tym nas, jeśli w porę nie odskoczymy). Jedno jego taranowanie szybko kończy nasze życie. Walka z nim jest dosyć banalna - wystarczy w porę odskoczyć na bok, a kiedy taran przebiegnie obok i zatrzyma się na najbliższej przeszkodzie terenowej i przez chwilę jest zdezorientowany, szybko podbiec do niego i tłuc go ile wlezie - zazwyczaj pada po jednej szarży. Problematyczna walka z nim się staje, kiedy musimy jeszcze uważać na krążące wokół Szwendacze. Z racji swojej szybkości często dobiega do mnie pierwszy, a gdy koncentruję się na uniknięciu jego ciosu, zanim go zaatakuję, dobiegają zombie, i często powstaje niezły galimatias. Następna grupa przeciwników to wbrew pozorom nie żadne zombie, a żywi przeciwnicy. Szabrownicy, bandyci, renegaci, którzy korzystając z zamieszania i tego całego chaosu, próbowali na tym skorzystać i się wzbogacić. Jednak okazało się że utknęli w mieście, zewsząd otoczeni przez nieumarłych. Stworzyli więc na ulicach prowizoryczne barykady, zza których ogniem z broni palnej opędzają się od zarażonych. Niestety są tak zdesperowani, że mnie również traktują jak swego wroga. Nie da się z nimi pogadać, gdyż od razu ślą w moim kierunku grad kul. Tu w końcu przydaje się na coś tak długo oszczędzany pistolet. Bandyci są łatwi do zabicia, ale pociski pistoletowe (przynajmniej na razie tylko takie) trzymają mnie na dystans. Zanim mam szansę zbliżyć się na odległość bezpośrednią, z pewnością mnie zastrzelą. Dlatego wyciągam pistolet i staram się przycelować w głowę - jedno celne trafienie skutecznie eliminuje zagrożenie. Przeciwnicy jak to przystało na istoty żywe i myślące chowają się za różnego rodzaju zasłonami - jednak na tyle nieskutecznie, że zawsze jakaś część ich ciała odrobinę wystaje (często okazuje się, że jest to właśnie głowa). Po kilku celnych strzałach zagrożenie jest wyeliminowane, można uzupełnić zapas amunicji - przeciwnicy zostawiają tego sporo, czasem też trafi się lepsza spluwa od tej, którą posiadam. Na razie więcej nowych wrogów nie spotkałem, za to znienawidziłem Zarażonych. W mieście są oni wyjątkowo wredni, w niektórych miejscach wręcz nie do zniesienia. Nie wiem, czy to celowe zagranie twórców gry, w każdym razie bywały sytuacje, że udało mi się dojść do pewnego obszaru w mieście (otoczonego wysokim betonowym murem z wymalowanymi na nim znakach oznaczającymi bodajże zagrożenie biologiczne), gdzie non stop atakowali mnie wypadając zewsząd po dwóch, po trzech. Ledwo uda mi się ich pokonać, po chwili biegną kolejni, potem następni, potem jeszcze jedni. I tak bez końca - szybcy, wściekli, okładający mnie pięściami - nie miałem z nimi najmniejszych szans. szybko zatem zrezygnowałem z penetracji tej okolicy i wyniosłem się w bezpieczniejsze obszary miasta. Obecnie po wykonaniu szeregu misji dla ocalonych trafiłem do miejskich ściegów zastanawiając się jak je udrożnić, bo są ponoć zalane. Należy odciąć dopływ wody by je udrożnić. Zastanawiam się, kogo tu spotkam, pewnie jakichś topielców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz